Velum Marketing

Być jak Kenzo

Mieszanie konwencji to nic nowego. Filmy fabularne przypominają klipy muzyczne, a te można by traktować jak krótkie metraże. Fachowcy od produkcji reklamowych robią też w kinie i na odwrót. Czasem fucha wpadnie nawet reżyserowi teatralnemu. Jak zatem pisać o reklamówce z pogranicza kina i MTV?

W sieci krąży ostatnio link do nowej miniprodukcji Kenzo. Bankiet, goście przy stolikach słuchają przemowy… jubilata, odchodzącego na emeryturę prezesa, a może organizatora balu dobroczynnego? W kadrze widać trzy kobiety – juniorkę, obok niej podekscytowaną matkę (i partnerkę przemawiającego?) oraz być może babcię? Kamera wydobywa z tłumu dziewczynę. Młoda kobieta w towarzystwie dorosłych uśmiecha się zdawkowo w reakcji na dowcipne anegdoty. Po chwili przeprasza i wychodzi. Przechadza się po foyer i z pewnością zastanawia, jak długo to potrwa. Na koniec zerka prosto w kamerę, można odnieść wrażenie, że ją odkrywa i nagle ją to cieszy. Zaczyna się wygłupiać, stroić miny, włącza się muzyka i zaczyna się show. Koniec spoilera.

Za tę produkcję odpowiedzialny jest Spike Jonze, reklamowy wyjadacz. Tworzył teledyski wielu gwiazdom muzyki pop. Z kolei na dużym ekranie obejrzeć można było, m.in. Być jak John Malkovich czy ostatnio Ona.

OK. Bez owijania w bawełnę. Pan Jonze daje widzowi nieco tak zwanego funu. Bo show zamienia się nagle w teledysk. Bohaterka dokonuje cudów w bankietowej sukni i na obcasach. Jest i nieco sensacyjnie, a la James Bond, w konwencji sci-fi i melancholijnie, a na koniec jeszcze sentymentalnie z nutą kiczu. I to wszystko działa bez usterek!

A poza tym nic nowego.

Bądź sobą, wyróżnij się z tłumu, zrób coś szalonego, spontanicznego, zerwij konwencje, a w czasach permanentnej inwigilacji – wymknij się obserwującym cię oczom. Wszystko jest możliwe, jeśli tylko sięgniesz po… (wstawcie wybraną markę).

W przypadku najnowszej reklamy Kenzo mamy do czynienia z tym co rusz powtarzanym schematem rebelii. I wanna break free – frazes zajeżdżony przez kolejnych tekściarzy gwiazd muzyki pop. Niemniej, to wyjątkowy wytrych dla producentów muzycznych i filmowych. Motyw sprzeciwu, buntu wydaje się być nieśmiertelny. Czasem można odnieść wrażenie, że to pozwala tej konsumpcyjnej maszynce jeszcze działać. Marzcie o rewolcie, oglądajcie o niej filmy, słuchajcie o niej w tekstach piosenek, na co dzień pozostańcie jednak zrównoważeni i, co najważniejsze, wypłacalni! Potraktujcie wszystko z przymrużeniem oka! Ot, taki żart.

Ten tekst nie jest miejscem do szerzenia antykapitalistycznej ideologii. Po prostu warto dostrzec, jak wiele przestrzeni w kapitalizmie i samym marketingu zajmuje metafora ich negacji. Ani kapitalizm, ani marketing nie drżą od tego w posadach, bo potrafią spieniężyć nawet obraz własnego zniszczenia.

Ale nie brnijmy już.

Niewątpliwie Kenzo to jakość – zarówno sam produkt, jak i przedstawiający go film. I co z tym począć? Kupić? Kontestować? Skwitować, że to nie ma wartości, bo to czysta komercja? Albo zachwycać się nad faktem, że w reklamie też mamy do czynienia ze sztuką? A może zastanawiać się, jak reklama koresponduje z produktem, który promuje? Banałom nie byłoby końca.

Jedno jest pewne – mamy ochotę sprawdzić, jak pachnie Kenzo World. Przecież o to chodziło, Panie Jonze.

 

Velum Marketing

do góry